- Wiesz,
że nie ma teraz czasu na jakieś tam miłostki. Musimy się ostro brać do pracy!
Choć to i tak jest trudne, biorąc pod uwagę fakt, że pracujesz w klubie nocnym. Nie masz czasu na odpoczynek po
robocie, przychodzisz na próby zmęczony, a na co dzień wyglądasz i zachowujesz
się jak zombie! Nic tylko praca, dom, praca, próba. Praca, dom, praca, próba. I
tak bez przerwy! – terkotał Brian, który stał teraz naprzeciwko niego. No, tak.
Darren podwiózł go do Fantasy, bo uparł się, że nie będzie się tłukł autobusami.
Przy okazji wszedł do środka i, jako jego pierwszy klient, zamówił lemoniadę.
Trochę go zaskoczyło, że vampiry piją lemoniadę. Obiecał sobie, że go o to
zapyta. Po spożyciu owego orzeźwiającego napoju zażyczył sobie osobistą eskortę
do wyjścia, na co Quentin przystał bardziej niż chętny, widząc, że raczej nikt
w najbliższym czasie nie ma zamiaru korzystać z usługi baru.
Odprowadził
vampira do drzwi. Darren je otworzył i wypchnął Darka na zewnątrz, przyciągając
tym samym szczególną uwagę członków zespołu Hunter’s Lie. Przyparł go do
betonowego obudowania schodów i na oczach wszystkich złączył ich usta w
namiętnym, zaborczym, a zarazem delikatnym pocałunku.
-
Przyjadę po ciebie, jak skończysz pracę. – szepnął, niby to „przypadkiem”
trącając płatek jego ucha. No, pięknie! Znów pobudził całe jego ciało zaledwie
jednym, przelotnym dotykiem.
- Ale
ty jesteś czerwony! – wtrącił Tom, którego kolczyk w wardze jak zwykle błysnął,
przyciągając jego wzrok. Zawsze bardzo mu się podobała owa biżuteria na twarzy
chłopaka i nawet kiedyś się zastanawiał, czy sam sobie takiej nie załatwi.
Jednak decyzja do tej pory ostatecznie nie zapadła, a nie sądził, by jego nowy
kochanek zezwolił na „bezcelowe” przekłuwanie ciała.
-
Halo! Wróć na Ziemię! – Brian, zaczął wymachiwać mu rękoma przed oczami.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dotąd zachowywał się jak w jakimś transie.
-
Wybaczcie, ale to nie wasz interes, co robię w wolnym czasie. Także to, z kim
śpię nie powinno was obchodzić. Nie rozumiem, dlaczego jest inaczej, skoro do
tej pory owa granica prywatności nigdy nie była przekraczana – ani z waszej,
ani z mojej strony, jako lidera zespołu. – rozgadał się. To jest jego minus,
jak już zacznie gadać o takich rzeczach, nie może przestać. Dla niego taki
temat, skoro już jest poruszany, musi się odbyć od początku to końca, ze
wszystkimi szczegółami, aby wszystko dla wszystkich było jasne. – Zaufanie to
najważniejsza podstawa jakiegokolwiek związku ludzi w zespole. – ciągle mówił,
poważnie, donośnie, patrząc po kolei na każdego z chłopaków, z którymi już od
kilku lat tworzy wspólnotę. Nie zauważył, że muzyka ucichła, a uwaga wszystkich
ludzi była pochłonięta przez kłócący się zespół. – Nasza przysięga wisi na
włosku. Pamiętacie ją jeszcze?!
Zaczął
wyliczać na palcach.
- ZAUFANIE,
HONOR, SZACUNEK I DUMA! – orzekli wszyscy razem, zgodnym chórem, jak jeden mąż.
Sześć donośnych, męskich głosów wypełniło, teraz już całkowicie ciche,
pomieszczenie, wygłaszając przysięgę, która w wielu trudnych sprawach
przyniosła im siłę. Kiedyś, kiedy zespół prawie się rozpadł, a oni o mało co
nie stracili tak wspaniałej przyjaźni, na forum swej wspólnoty przyrzekli sobie
„NIGDY WIĘCEJ”. Na cześć tego każdy z
nich ma na żebrach, tuż pod ramieniem, blisko serca wytatuowane słowa przed
chwilą wygłoszonej przysięgi.
-
Wobec tego – nigdy nie zapominajmy, kim jesteśmy! Jesteśmy Hunter’s Lie i nie
rozdzielą nas żadne kłótnie czy nieporozumienia! – zamilkł na chwilę, by
sprawdzić reakcję przyjaciół. Wszyscy ustawili się w szeregu, niczym godni
żołnierze. – Kim jesteśmy…?
-
Hunter’s Lie! – znów odpowiedzieli jednym głosem.
- Kim
jesteśmy?!
-
HUNTER’S LIE!
- To
dobrze, że już o tym wiecie. – odparł zadowolony. Odkąd tak na nich naskoczył
czuł się jak tyran na musztrze. Nie było mu z tym dobrze, ale ktoś im musiał
przemówić do rozumu, żeby nie stracili tego, o co kiedyś tak walczyli. – Nikt
nam nigdy nie wróżył dobrej, kolorowej przyszłości jako zespół, ale nie
poddaliśmy się. I to właśnie dzięki latom cholernie ciężkiej pracy to, co
kiedyś było naszym wspólnym marzeniem, teraz jest zajebiście wspaniałą
rzeczywistością. Fakt, nie jest idealnie! No, ale co na tym świecie, a już
szczególnie w tych czasach takie jest? Nie chcę brzmieć jakoś szczególnie
obrzydliwie ckliwie, ale, kurwa, weźmy się w garść i ponówmy naszą obietnicę,
co? – popatrzył na nich, sprawdzając, czy wiedzą, o co mu chodzi, po czym
wszyscy równocześnie zadarli głowę w górę i zamkniętymi oczami wykrzyczeli:
-
NIDGY WIĘCEJ!!!
Po
czym wszyscy, śmiejąc się, ustawili się w kółko i rzucili się sobie wzajemnie w
szeroko rozwarte ramiona. Nagle wszyscy przytulali i byli przytuleni
jednocześnie. Ich kochany zespół znowu powrócił.
W
całej sali wszyscy zebrani zaczęli klaskać, uśmiechając się szeroko. Cholera,
zapomnieli, że mają publiczność. Jednak ci wszyscy ludzie będą mieli o czym
opowiadać znajomym!
Odsunęli
się od siebie.
-
Rany, Queen, co my byśmy bez ciebie zrobili?
- Nie
dziwne, że to właśnie ty jesteś liderem!
-
Jesteś ratunkiem siły zespołowej, a co ważniejsze – przyjaźni! Jesteś
niesamowity!
Przekrzykiwali
się nawzajem jego przyjaciele, kiedy po kolei podchodzili do niego, ściskali i
całowali symbolicznie w policzek.
- Nasz
kochany Quentin Dark! – krzyknęli, kolejny raz chórem. Queena zdziwiło to, jacy
oni są dzisiaj zgodni w swoich wypowiedziach. To niesamowite! Tyle lat
spędzonych razem, a on właśnie dzisiaj usłyszał najwięcej słów od – na ogół cichych,
jeśli chodzi o kontakty konwersacyjne – Mike’a (gitara elektryczna), Nick’a
(wokal) i Dave’a (gitara klasyczna/akustyczna)!
-
Dzięki chłopaki, ale to dla nas wszystkich! – powiedział dumny ze swoich
przyjaciół.
***
Dzień
mijał mu miło. Do tego nie zmęczył się zbytnio, bo w lokalu było dość
spokojnie, a praca barmana na ogół nie należała do jakichś ekstremalnie ciężkich.
Dopiero około dwudziestej zaczęło się robić tłoczno, a atmosfera zagęszczała
się, raczej nie zwiastując nic dobrego.
Właśnie, jak na
zawołanie, wstał jakiś facet z miejsca przy stoliku, gdzie wcześniej siedział.
Zaraz po nim podniósł się drugi mężczyzna, trochę drobniejszy, ale
niewątpliwie, mimo iż siedzieli przy jednym stoliku, między nimi można było
wyczuć wzrastający spór. Wtem ten pierwszy rzucił się na mniejszego i zaczął go
szarpać. Mniejszy nie pozostawał mu dłużny.
Queen był
zmuszony zainterweniować. Obszedł ladę barową i szybkim, energicznym krokiem
ruszył w stronę kłócących się mężczyzn.
Widać, że
dzisiaj dobry dzień do kłótni, pomyślał, po
czym skrzywił się kwaśno.
Zaczął ich
rozdzielać, dziękując sobie w duchu, że wypracował sobie takie silne mięśnie
niemałych rozmiarów. Mężczyźni nie ulegali zbyt łatwo, próbowali się wyrywać
lub jeszcze dosięgnąć siebie nawzajem. Z trudem wyprowadził ich na zewnątrz,
przy okazji unikając ciosów skierowanych w jego stronę.
Kiedy znaleźli
się w trójkę na zewnątrz odciągnął ich jeszcze dalej od wejścia do klubu, aby
nie blokować wstępu. Zaprowadził ich na sam środek parkingu i kazał się
uspokoić.
- Panowie.
Rozumiem, że dziś jest taki dzień, który niesamowicie sprzyja kłótniom, ale
proszę, trochę klasy! Jeżeli miałoby dojść do bójki to lepiej na osobności,
okej? Naprawdę nie mam ochoty się wtrącać w czyjeś prywatne sprawy.
Obydwoje
równocześnie westchnęli. Spojrzeli po sobie, a ich twarzom brakowało
jakiegokolwiek wyrazu.
- Okej. –
zgodzili się, o dziwo bez dalszych dyskusji.
Quentin położył
obie ręce na biodrach i uśmiechnął się krzywo.
- Miłego dnia
panom życzę. – powiedział, odwrócił się na pięcie i już miał odejść, gdy poczuł
krępujące jego ruchy ręce i dłoń na ustach. Z dotyku wywnioskował, że został
„zakneblowany” jakąś cuchnącą szmatą nasączoną jakimś kurewskim płynem.
Kiedy zaczął
robić się senny i po chwili momentalnie zaczął tracić przytomność upewnił się w
przekonaniu, iż był to środek usypiający. Jak przez mgłę zarejestrował
podnoszenie jego bezwładnego ciała i pakowanie do samochodu.
Darren,
kochanie! Ja, praca, środek usypiający, samochód. Skurwysyny. Porwanie! Na
pomoc! – zdołał tylko wysłać nieskładną i nieprzemyślaną wiadomość. Miał
tylko nadzieję, że słabe, ciche słowa dotrą do jego ukochanego mężczyzny.
Popadł powoli w
głęboki, głuchy sen.
Hej zacna dziewojo ;) [ od teraz będę się tak tytułować bo cię polubiłam :D ] Nie wiem czy widziałaś wiadomość ode mnie dlatego pisze tutaj. Proponowałś że zostaniesz moją betą. We wtork powinnam dostać sprawdzony tekst od bety. Ja bym ci go wysłała. Wszystkie błędy jakie byś znalazła poprawiła byś zaznaczając je kolorem bym mogła je zobaczyć, policzyć...I wtedy podjeła bym decyzje dobrze??? Mam nadzieję, że się odezwiesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam OfeliaRose
Wrazie czego odpowiedz na moim blogu albo na emaila
Usuńofeliaroseopyaoi@gmail.com
Dlaczego go porwali, czy to ten zlecił porwanie, który chciał go zgwałcić?
OdpowiedzUsuńDowiesz się tego, czytając następne rozdziały. :) Gdybym teraz o tym powiedziała moi czytelnicy straciliby zainteresowanie moim opowiadaniem. :)
UsuńPozdrawiam i życzę cierpliwości :3
Oli <3
Witam,
OdpowiedzUsuńDark to jednak potrafi jednoczyć, to on trzyma cały zespół w komplecie... jak widać Darren nie ma zamiaru udawać, że nic go nie łączy z Queentinem, miałam złe podejrzenia co do tej bójki i się nie pomyliłam, miała na celu go odciągnąć od klubu i ułatwić porwanie, czyżby za tym stał Kevin? Mam nadzieję, że Darren go szybko znajdzie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia