Witam wszystkich! ...
Tak, wiem, dawno nic nie dodawałam nowego, za co bardzo Was przepraszam. Wiem, że mogłam poinformować, co się dzieje, ale nie byłam pewna, kiedy będę w stanie dodać jakiś nowy rozdział. Moje wytłumaczenie jest banalne, ale szczere :) Mianowicie : byłam strasznie pochłonięta nauką w związku z nadrabianiem różnych zaległości i podciąganiem ocen na koniec roku. :/ Z tego właśnie względu nie byłam w stanie nawet pomyśleć o dalszych losach bohaterów. :< Ale teraz już wracam i mam nadzieję, że uda mi się wstawiać kolejne Rozdziały w miarę systematycznie. :)
Rozdział 12 powinien pokazać się w ciągu kilku najbliższych dni :)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Darren
wiedział, że coś jest nie w porządku. Nawet nie dlatego, że poczuł próbę
kontaktu prowokowaną ze strony jego partnera. Pojedyncza nić porozumienia była
tak cienka, iż mógł wyczuć „mrowienie” umysłu, ale było to wręcz niemożliwym
zrozumieć wiadomość. Jednak czuł przez emocje Quentina, których żaden z nich
nie był w stanie ukryć przed sobą nawzajem – jego skarb czuł się
zagrożony.
Nie
zastanawiał się, tylko czym prędzej ze swojego domu i błyskawicznie wskoczył na
motor. Był w tym momencie tak szybki, że ludzkie oko nie byłoby w stanie go
zobaczyć. Osobiście wolałby poruszać się o własnych siłach, ale przecież musi
sprawiać wrażenie „normalności”.
Jesteś nikim, dopóki ktoś nie
pomyśli, że jesteś kimś, przypomniał sobie, na co uśmiechnął się na tyle wesoło, na ile
był w stanie w owej chwili, mknąc wbrew przepisom ulicami. Powiadomił kilku
swoich znajomych, którzy byli mu
dłużni przysługę. Nie był ani na tyle głupi, ani na tyle naiwny, by nazwać ich przyjaciółmi, ale pomoc zawsze może się
przydać. Darren nie uznawał przyjaźni i wolał działać sam. Indywidualnie. Na
własną rękę. Tak zawsze łatwiej zmieniać plany, bądź kierunek w drodze do celu.
Samotność uważał za priorytet i czcił ją niczym cnotę. Aczkolwiek teraz, gdy
chodziło o jego ukochanego, bez którego jego życie nie mogłoby dłużej trwać, a
wszystkie jego, nawet te najwyższe priorytety straciłyby sens zgaszone cieniem,
jaki z pewnością rzuciłoby na nie odejście Quentina Darka – był gotów
zaryzykować i poświęcić wszystko. Oto prawdziwy dowód jego miłości. Oto znak,
który znaczy po prostu o jej obecności w wiecznym, vampirzym sercu.
Kiedy
dotarł na miejsce inni, których wezwał już tam na niego czekali, aby uzyskać
instrukcję do dalszych działań. Podszedł do swych znajomych i pochylił lekko
głowę, jednak nie spuszczając z nich wzroku. Na miejscu było przywitanie się z
nimi, ale w vampirzej hierarchii to on był postawiony wyżej i także od nich
starszy, więc nie wypadałoby mu spuszczać oczu na ich stopy. Jego towarzysze
powtórzyli owy ruch, z tymże szczegółem, iż pokłon był głębszy, okazując swą
niższość. Nie mógł powiedzieć, żeby to lubił, ale do tego był przyzwyczajony.
Gdy tylko się wyprostowali wytłumaczył im szybko sytuację i wkrótce ruszyli w
drogę – na ratunek Quentinowi.
***
Z
trudem otworzył oczy, ale mimo to nic nie widział, ponieważ wokół było tak
ciemno, że mógłby się założyć, iż nawet kot by nic nie widział, gdyby się tam
znalazł, czego absolutnie mu nie życzył. Biedny kotek. Spróbował się poruszyć,
ale środki, którymi został nafaszerowany miały bardzo silne działanie – jego
kończyny były ciężkie i powolne, jak u słonia. Czuł się ociężały, jakby do jego
ciała zostały przywiązane ciężarki o wadze jeszcze raz takiej co jego ciało.
Jęknął
sfrustrowany, a dźwięk ten poniósł się i odbił echem po kilkudziesięciometrowym
pomieszczeniu.
Wokół było ciemno, głucho, pusto i tylko czekał, aż przyjdzie ktoś i mu wyjaśni, dlaczego właśnie jego musieli porwać. Tymczasem modlił się zacięcie do Lucyfera, by nie zechciał przypadkiem poświęcić mu więcej swej uwagi niż było to konieczne. Nie zrobił niczego, za co miałby być ukarany; nie odwrócił się! Nie zawiódł! Nie zbezcześcił imienia! Nie wyrzekł się! Nie zdradził!
Właśnie! Nie zrobiłem niczego,
za co mógłbym zostać ukarany! – pomyślał a ulgą i miał nadzieję, że żaden jego uczynek
nie umknął jego pamięci. – Bo w sumie, za
co? Za to, że się „seksiłem” z vampirem?
Toć vampiry podobno są „dziećmi” Diabła – wyklętymi przez Boga.
- Pff…
Bóg. – powiedział już na głos, a właściwie – prychnął z pogardą. „Bóg” to
dźwięk, który wydają ludzie, kiedy są zbyt zmęczeni, żeby myśleć*. Właśnie taka
była prawda, a podczas, kiedy inni wierzyli w te bajeczki przedstawione w Biblii i które niby miały oznaczać, że Jezus i
Bóg to dobre istoty – on już w
wieku dziesięciu lat wiedział, że to nieprawda. W odwecie oddał swoje poglądy
Królowi Piekła, aby się zemścić na ojcu, co niby był katolikiem – od siedmiu
boleści – a swego syna traktował gorzej niż bezpańskiego psa. Nie mógł przyjąć
do wiadomości, że Quentin – jego jedyny syn – był gejem! Queen przekonał się na
własnej skórze, że to, co kiedyś usłyszał, iż „Bóg cię kocha (no, chyba że
jesteś gejem – to wtedy już nie)” było prawdą, na której większość chrześcijan
się bezpośrednio opierało.
Wtem
przypomniała mu się jego rozmowa z ojcem sprzed… dziewięciu lat.
*Dziewięć lat temu*
-
Dlaczego geje zostali „wyklęci” przez kościół? – zapytał mały i naiwny, patrząc
w górę ze swojego miejsca na mężczyznę. Miał wtedy nadzieję powiedzieć ojcu o
swoich preferencjach, ale zdecydował się najpierw naprowadzić ich rozmowę na
odpowiednie tory zanim wyskoczy z wyznaniem: „Mam chłopaka”. Tak, wtedy chodził
z niejakim Jeremim ze swojej klasy. Pamiętał, że przez całą podstawówkę chłopak
się na niego patrzał. W gimnazjum miał odwagę do niego zagadać i zaprzyjaźnić
się.
- Co?
- zapytał bardzo zdziwiony, zbity z
tropu ojciec.
-
Zapytałem, dlaczego homoseksualni mężczyźni nie mogą być pełnoprawnymi
uczestnikami mszy? Dlaczego katolicy tak ich nienawidzą? – mimo swego pytania – nie był tym
zainteresowany i – szczerze – był przygotowany na najprostszą odpowiedź: bo
nie.
- Ach!
No, wiesz… tego… - mężczyzna podrapał się po głowie. – Synu, kiedy przyjdzie
czas zrozumiesz, czemu nie tolerujemy homoseksualizmu. – nastolatek widział, że
na usta cisnęły mu się inne słowa – prawdopodobnie niedyplomatyczne, niegodne.
– Prawdziwym honorem dla mężczyzny jest posiadanie kobiety, a nie – mężczyzny!
Kobieta da ci dzieci, zrobi obiad, posprząta, no i w ogóle wspaniale jest taką
posiadać! – mówił bez przekonania, ze skrzywioną miną, bo pewnie sam w to nie
wierzył. Po prostu powtarzał to czego go nauczono; jakby mówił pacierz lub
wiersz, tyle że bez rymów, na pamięć.
- Nie,
tato! – przerwał mu. – Nie o to mi chodziło. Nie o to pytałem. – dążył wytrwale
– od maleńkości cechował się wytrwałością, cierpliwością; od zawsze wiedział,
czego chce od życia, mimo iż taki jeszcze młody.
Ojciec
westchnął ciężko, spoglądając w sufit.
-
Uwierz mi – lepiej by było, gdyby na świecie nie było takich odmieńców. –
ostatnie słowo prawie wypluł paskudnie, pochylając się nad chłopcem. – Oni nie
powinni istnieć. – szczał przeraźliwie.
-
Myślałem, że jesteś tolerancyjny… - zaczął cicho i niepewnie młody Dark.
-
Jestem bardzo tolerancyjny! Ale gdzieś moja wytrzymałość się kończy. –
powiedział, a Quentin mógłby przysiąc, że jego oczy na ułamek sekundy
całkowicie pochłonęła rubinowa czerwień. – Synu! Jeżeli kiedykolwiek zobaczysz
dwóch facetów trzymających się za ręce albo co - nie wahaj się sięgnąć po spluwę i wycelować
między oczy – jednemu i drugiemu. – jego ojcu prawie ciekła piana z ust.
Czternastolatek był przerażony. Co to znaczyło? Że miałby zabić swoich „braci”?
W tamtym momencie wstał pod wpływem nagłej agresji; na jego twarzy malowała się
wściekłość, serce wrzało od furii, a całe jego ciało drżało.
Pod
wpływem nieoczekiwanej chęci zemsty na ojcu, który od jego narodzin traktował
go tak chłodno, wykrzyczał to, co od dłuższego czasu siedziało w jego istocie;
to, co było zapisane w jego sercu, umyśle, duszy i ciele:
-
JESTEM GEJEM!!! – krzyknął na całą siłę strun głosowych, na całe powietrze w
płucach. Za to zarobił solidne uderzenie od ojca, którym targała furia
zmieszana z agresją, które razem stanowiły koszmarne połączenie. Od siły
uderzenia upadł na drewnianą podłogę, łapiąc się dłonią za piekący policzek.
- Coś
ty powiedział?! – oczy mężczyzny pałały teraz nienawiścią, patrząc na syna,
który właśnie sam podpisał sobie swój własny wyrok potępienia w homofobicznym umyśle
mężczyzny.
- Zejdź mi z oczu, istoto nieczysta! Demony cię opętały! - jego ojciec wierzył, że przeklął tym syna, ale nie zdawał sobie spraw, że właśnie tymi słowami nakierował chłopaka na sens wiary w swojego Pana.
Dwa lata później uciekł z domu, kiedy ojciec gdzieś na jakiś czas wyszedł. Nienawidzili się.Ojciec kochał jego matkę bezgranicznie, ale potem zmarła przy porodzie oddając swego syna w jego ręce. Niestety dręczyło go to, że w jego oczach był tak bardzo podobny do istoty, którą spłodził.
*Teraz*
- Zbyt podobny - przypomniał sobie gorzko Queen, kiedy pojedyncza łza spłynęła po jego policzku na wspomnienie dzieciństwa. Nawet nie wiedział, co u Jeremiego, bo zerwał z nim wszelkie kontakty, by jego ojciec nie zrobił mu krzywdy. Poza tym - nigdy tak naprawdę się nie kochali. Byli tylko przyjaciółmi. Przyjaciele - przychodzą; odchodzą. Nikt nie zostaje na zawsze, mimo obietnic. Obietnice czasem się łamie, a takie w szczególności, pomyślał krzywiąc usta w grymasie...Ponownie stracił przytomność.
***
- Te! Śpiąca królewno, wstawaj!
- Nie rusza się...?
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam i proszę o zrozumienie!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam i proszę o zrozumienie!
Oli-chan
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe kto porwał Quuena, a może jest to ktoś kto chciałby zemścić się na Darrenie w taki sposób
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia