poniedziałek, 12 maja 2014

Serce na Granicy Mroku: Rozdział 11


Witam wszystkich! ...
Tak, wiem, dawno nic nie dodawałam nowego, za co bardzo Was przepraszam. Wiem, że mogłam poinformować, co się dzieje, ale nie byłam pewna, kiedy będę w stanie dodać jakiś nowy rozdział. Moje wytłumaczenie jest banalne, ale szczere :) Mianowicie : byłam strasznie pochłonięta nauką w związku z nadrabianiem różnych zaległości i podciąganiem ocen na koniec roku. :/ Z tego właśnie względu nie byłam w stanie nawet pomyśleć o dalszych losach bohaterów. :< Ale teraz już wracam i mam nadzieję, że uda mi się wstawiać kolejne Rozdziały w miarę systematycznie. :)


Rozdział 12 powinien pokazać się w ciągu kilku najbliższych dni :)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Darren wiedział, że coś jest nie w porządku. Nawet nie dlatego, że poczuł próbę kontaktu prowokowaną ze strony jego partnera. Pojedyncza nić porozumienia była tak cienka, iż mógł wyczuć „mrowienie” umysłu, ale było to wręcz niemożliwym zrozumieć wiadomość. Jednak czuł przez emocje Quentina, których żaden z nich nie był w stanie ukryć przed sobą nawzajem – jego skarb czuł się zagrożony. 

Nie zastanawiał się, tylko czym prędzej ze swojego domu i błyskawicznie wskoczył na motor. Był w tym momencie tak szybki, że ludzkie oko nie byłoby w stanie go zobaczyć. Osobiście wolałby poruszać się o własnych siłach, ale przecież musi sprawiać wrażenie „normalności”.

Jesteś nikim, dopóki ktoś nie pomyśli, że jesteś kimś, przypomniał sobie, na co uśmiechnął się na tyle wesoło, na ile był w stanie w owej chwili, mknąc wbrew przepisom ulicami. Powiadomił kilku swoich znajomych, którzy byli mu dłużni przysługę. Nie był ani na tyle głupi, ani na tyle naiwny, by nazwać ich przyjaciółmi, ale pomoc zawsze może się przydać. Darren nie uznawał przyjaźni i wolał działać sam. Indywidualnie. Na własną rękę. Tak zawsze łatwiej zmieniać plany, bądź kierunek w drodze do celu. Samotność uważał za priorytet i czcił ją niczym cnotę. Aczkolwiek teraz, gdy chodziło o jego ukochanego, bez którego jego życie nie mogłoby dłużej trwać, a wszystkie jego, nawet te najwyższe priorytety straciłyby sens zgaszone cieniem, jaki z pewnością rzuciłoby na nie odejście Quentina Darka – był gotów zaryzykować i poświęcić wszystko. Oto prawdziwy dowód jego miłości. Oto znak, który znaczy po prostu o jej obecności w wiecznym, vampirzym sercu.

Kiedy dotarł na miejsce inni, których wezwał już tam na niego czekali, aby uzyskać instrukcję do dalszych działań. Podszedł do swych znajomych i pochylił lekko głowę, jednak nie spuszczając z nich wzroku. Na miejscu było przywitanie się z nimi, ale w vampirzej hierarchii to on był postawiony wyżej i także od nich starszy, więc nie wypadałoby mu spuszczać oczu na ich stopy. Jego towarzysze powtórzyli owy ruch, z tymże szczegółem, iż pokłon był głębszy, okazując swą niższość. Nie mógł powiedzieć, żeby to lubił, ale do tego był przyzwyczajony. Gdy tylko się wyprostowali wytłumaczył im szybko sytuację i wkrótce ruszyli w drogę – na ratunek Quentinowi.

***
Z trudem otworzył oczy, ale mimo to nic nie widział, ponieważ wokół było tak ciemno, że mógłby się założyć, iż nawet kot by nic nie widział, gdyby się tam znalazł, czego absolutnie mu nie życzył. Biedny kotek. Spróbował się poruszyć, ale środki, którymi został nafaszerowany miały bardzo silne działanie – jego kończyny były ciężkie i powolne, jak u słonia. Czuł się ociężały, jakby do jego ciała zostały przywiązane ciężarki o wadze jeszcze raz takiej co jego ciało.

Jęknął sfrustrowany, a dźwięk ten poniósł się i odbił echem po kilkudziesięciometrowym pomieszczeniu. 

Wokół było ciemno, głucho, pusto i tylko czekał, aż przyjdzie ktoś i mu wyjaśni, dlaczego właśnie jego musieli porwać. Tymczasem modlił się zacięcie do Lucyfera, by nie zechciał przypadkiem poświęcić mu więcej swej uwagi niż było to konieczne. Nie zrobił niczego, za co miałby być ukarany; nie odwrócił się! Nie zawiódł! Nie zbezcześcił imienia! Nie wyrzekł się! Nie zdradził!

Właśnie! Nie zrobiłem niczego, za co mógłbym zostać ukarany! – pomyślał a ulgą i miał nadzieję, że żaden jego uczynek nie umknął jego pamięci. – Bo w sumie, za co? Za to, że się „seksiłem” z vampirem?  Toć vampiry podobno są „dziećmi” Diabła – wyklętymi przez Boga.

- Pff… Bóg. – powiedział już na głos, a właściwie – prychnął z pogardą. „Bóg” to dźwięk, który wydają ludzie, kiedy są zbyt zmęczeni, żeby myśleć*. Właśnie taka była prawda, a podczas, kiedy inni wierzyli w te bajeczki przedstawione w Biblii i które niby miały oznaczać, że JezusBóg to dobre istoty – on już w wieku dziesięciu lat wiedział, że to nieprawda. W odwecie oddał swoje poglądy Królowi Piekła, aby się zemścić na ojcu, co niby był katolikiem – od siedmiu boleści – a swego syna traktował gorzej niż bezpańskiego psa. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że Quentin – jego jedyny syn – był gejem! Queen przekonał się na własnej skórze, że to, co kiedyś usłyszał, iż „Bóg cię kocha (no, chyba że jesteś gejem – to wtedy już nie)” było prawdą, na której większość chrześcijan się bezpośrednio opierało.

Wtem przypomniała mu się jego rozmowa z ojcem sprzed… dziewięciu lat.

*Dziewięć lat temu*
- Dlaczego geje zostali „wyklęci” przez kościół? – zapytał mały i naiwny, patrząc w górę ze swojego miejsca na mężczyznę. Miał wtedy nadzieję powiedzieć ojcu o swoich preferencjach, ale zdecydował się najpierw naprowadzić ich rozmowę na odpowiednie tory zanim wyskoczy z wyznaniem: „Mam chłopaka”. Tak, wtedy chodził z niejakim Jeremim ze swojej klasy. Pamiętał, że przez całą podstawówkę chłopak się na niego patrzał. W gimnazjum miał odwagę do niego zagadać i zaprzyjaźnić się.

- Co? -  zapytał bardzo zdziwiony, zbity z tropu ojciec.

- Zapytałem, dlaczego homoseksualni mężczyźni nie mogą być pełnoprawnymi uczestnikami mszy? Dlaczego katolicy tak ich nienawidzą?  – mimo swego pytania – nie był tym zainteresowany i – szczerze – był przygotowany na najprostszą odpowiedź: bo nie.

- Ach! No, wiesz… tego… - mężczyzna podrapał się po głowie. – Synu, kiedy przyjdzie czas zrozumiesz, czemu nie tolerujemy homoseksualizmu. – nastolatek widział, że na usta cisnęły mu się inne słowa – prawdopodobnie niedyplomatyczne, niegodne. – Prawdziwym honorem dla mężczyzny jest posiadanie kobiety, a nie – mężczyzny! Kobieta da ci dzieci, zrobi obiad, posprząta, no i w ogóle wspaniale jest taką posiadać! – mówił bez przekonania, ze skrzywioną miną, bo pewnie sam w to nie wierzył. Po prostu powtarzał to czego go nauczono; jakby mówił pacierz lub wiersz, tyle że bez rymów, na pamięć.

- Nie, tato! – przerwał mu. – Nie o to mi chodziło. Nie o to pytałem. – dążył wytrwale – od maleńkości cechował się wytrwałością, cierpliwością; od zawsze wiedział, czego chce od życia, mimo iż taki jeszcze młody.

Ojciec westchnął ciężko, spoglądając w sufit.

- Uwierz mi – lepiej by było, gdyby na świecie nie było takich odmieńców. – ostatnie słowo prawie wypluł paskudnie, pochylając się nad chłopcem. – Oni nie powinni istnieć. – szczał przeraźliwie.

- Myślałem, że jesteś tolerancyjny… - zaczął cicho i niepewnie młody Dark.

- Jestem bardzo tolerancyjny! Ale gdzieś moja wytrzymałość się kończy. – powiedział, a Quentin mógłby przysiąc, że jego oczy na ułamek sekundy całkowicie pochłonęła rubinowa czerwień. – Synu! Jeżeli kiedykolwiek zobaczysz dwóch facetów trzymających się za ręce albo co -  nie wahaj się sięgnąć po spluwę i wycelować między oczy – jednemu i drugiemu. – jego ojcu prawie ciekła piana z ust. Czternastolatek był przerażony. Co to znaczyło? Że miałby zabić swoich „braci”? W tamtym momencie wstał pod wpływem nagłej agresji; na jego twarzy malowała się wściekłość, serce wrzało od furii, a całe jego ciało drżało.

Pod wpływem nieoczekiwanej chęci zemsty na ojcu, który od jego narodzin traktował go tak chłodno, wykrzyczał to, co od dłuższego czasu siedziało w jego istocie; to, co było zapisane w jego sercu, umyśle, duszy i ciele:

- JESTEM GEJEM!!! – krzyknął na całą siłę strun głosowych, na całe powietrze w płucach. Za to zarobił solidne uderzenie od ojca, którym targała furia zmieszana z agresją, które razem stanowiły koszmarne połączenie. Od siły uderzenia upadł na drewnianą podłogę, łapiąc się dłonią za piekący policzek.

- Coś ty powiedział?! – oczy mężczyzny pałały teraz nienawiścią, patrząc na syna, który właśnie sam podpisał sobie swój własny wyrok potępienia w homofobicznym umyśle mężczyzny.

- To, co słyszałeś. Jestem gejem. - powiedział z mocą, znów wyprostowany. 

- Zejdź mi z oczu, istoto nieczysta! Demony cię opętały! - jego ojciec wierzył, że przeklął tym syna, ale nie zdawał sobie spraw, że właśnie tymi słowami nakierował chłopaka na sens wiary w swojego Pana.

Dwa lata później uciekł z domu, kiedy ojciec gdzieś na jakiś czas wyszedł. Nienawidzili się.Ojciec kochał jego matkę bezgranicznie, ale potem zmarła przy porodzie oddając swego syna w jego ręce. Niestety dręczyło go to, że w jego oczach był tak bardzo podobny do istoty, którą spłodził. 

*Teraz*

- Zbyt podobny - przypomniał sobie gorzko Queen, kiedy pojedyncza łza spłynęła po jego policzku na wspomnienie dzieciństwa. Nawet nie wiedział, co u Jeremiego, bo zerwał z nim wszelkie kontakty, by jego ojciec nie zrobił mu krzywdy. Poza tym - nigdy tak naprawdę się nie kochali. Byli tylko przyjaciółmi. Przyjaciele - przychodzą; odchodzą. Nikt nie zostaje na zawsze, mimo obietnic. Obietnice czasem się łamie, a takie w szczególności, pomyślał krzywiąc usta w grymasie...Ponownie stracił przytomność. 

***
- Te! Śpiąca królewno, wstawaj! 

- Nie rusza się...?
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam i proszę o zrozumienie! 

Oli-chan

1 komentarz:

  1. Witam,
    ciekawe kto porwał Quuena, a może jest to ktoś kto chciałby zemścić się na Darrenie w taki sposób
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń