środa, 21 maja 2014

Serce na Granicy Mroku: Rozdział 12

- Nie panikuj! Stary mówił, że nic mu się nie stanie po tych dragach, a jesteśmy o tyle daleko od centrum, by nikt się nie napanoszył. A jeśli kipnie, Starszy ma ponoć jakiś plan. Widzisz - wywinął ręką w powietrzu, wskazując na przestrzeń dookoła nich - jesteśmy tylko pionkami w tej niecodziennej grze. - wzdychając powiedział Instruktor „operacji”, którą kazał im przeprowadzić Starszy. 

Razem było ich sześciu do całej akcji, gdzie każdy miał swoje indywidualne, pasujące do pełnionych przez nich funkcji, ksywki. Starszy, który aktualnie siedział w pace, był „mózgiem” całej operacji. Instruktor wykonywał brudną robotę, ale jakby nie patrzeć to on dowodził całą tą łajbą. Podrzędny - prawa ręka Instruktora. I jeszcze dwóch chłopców - Drag to specjalista od towaru (zazwyczaj nie jeździł na akcje) oraz Strong - silny, ale mało myślący; przydawał się kiedy, tak jak w tym przypadku, mieli zlecenie porwania/uprowadzenia. Pozostawał jeszcze Ochroniarz, postawny mężczyzna pilnujący terenu hangaru, który był ich placówką od momentu rozpoczęcia działalności. 

Od pewnego czasu, kiedy już dostał kilka wskazówek od Starego, zastanawiał się, dlaczego właśnie ten chłopak. Zazwyczaj uprowadzali lub nastraszali typków, którzy byli coś winni Starszemu... Nie wiedział, czemu akurat ten młody miałby jakoś zagrażać szefuńciowi, ale nie zamierzał się w to wtrącać. Nie to, żeby bronił młodzika. Był po prostu ciekawy. Szczerze powiedziawszy - jego losem był tak bardzo przejęty, jak losem bezdomnego, zapchlonego kundla. 

Przyglądał się śpiącemu. Śliczna buźka, pomyślał. Szkoda by było, gdyby ktoś ci ją zepsuł. Przesunął opuszek kciuka po całej długości ostrza niewielkiego noża sprężynowego, który zawsze miał przy sobie, w kieszeni razem z kluczami. Przekrzywił głowę na bok i dokładniej przyjrzał się twarzy śpiącego chłopaka. Jego długie do ramion, czarne włosy były rozczochrane, a skóra chorobliwie blada. Uwagę na jego twarzy przyciągały dwa czarne półksiężyce grubych, długich rzęs i czerwone, doskonale wyrzeźbione usta. Zmarszczył brwi. Rysy jego twarzyczki były bardzo podobne do kogoś, kogo już gdzieś kiedyś widział.. Nie mógł sobie tylko przypomnieć kogo. Zastanowił się chwilę nad tym, ale po krótkim czasie namysłu stwierdził, że to i tak nie ma znaczenia. Na pewno nie dla niego.

Podszedł bliżej do chłopaka i szturchnął nogą jego zdezelowane czarne trampki z czerwonymi sznurówkami, po których było widać, że ledwo trzymają się kupy. Od kilku tygodni obserwował chłopaczka i wiedział, że nosił także czarne glany i grał w zespole rockowym. Chłopak powoli zaczął się wybudzać.

***
- Pośpiesz się! Starszy już się niecierpliwi! Nie wiem, jak ty, ale my jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie chcemy mieć starego na karku. Rób, jak chcesz, ale my się z tego wywiążemy. I tak już zbyt długo go tutaj trzymamy - ktoś mógłby nas namierzyć i złożyć nam niezapowiedzianą wizytę. - mówił wytrącony z równowagi Podrzędny. Mężczyzna był bystry i umiał sam zadbać o swoją dupę, co w tym biznesie było szczególnie przydatne.

- Nie denerwuj się - rzekł, uciszając go ruchem dłoni, Instruktor. - Wykonamy robotę, jak zwykle, bezbłędnie. - Wykonamy robotę, jak zwykle, bezbłędnie. - rozejrzał się po przedsionku, w którym stali. - Gdzie ten cymbał?! - zapytał, kiedy spostrzegł nieobecność Stronga.

***
Zaczął się budzić. Bardzo powoli wyzwalał swój umysł spod wszechogarniającej mgły nicości. Boleśnie wydostawał się na powierzchnię z pęt pułapki własnego umysłu. Teraz mógłby powiedzieć, że jest swoim własnym więźniem, którego traktuje bezlitośnie. Nie potrafił powiedzieć, jak długo tak trwał, lecz gdy starał się podnieść swe jakże ciężkie powieki, zarejestrował tylko ciemność. Znajdował się w jakimś nadzwyczaj szczelnym pomieszczeniu, jeśli chodzi o promienie słoneczne, o betonowych murach, bez okien, gdzie jego ciężki oddech niósł się echem, dudniąc w jego uszach. Jego umysł i ciało zgodnie uznały chłód pomieszczenia za co najmniej mało sprzyjający, przez co Quentin drżał na całym ciele; palce miał skostniałe i kulił się na zimnej ziemi.

Nagle, gdy już był niemalże pewny swojej samotności, zarejestrował cichy dźwięk kroków, szelest materiału i poczuł... ruch powietrza. Do jego nozdrzy dotarł zapach krwi. Był pewny, że była to krew. Ohydna, musiał to przyznać, ale coś w nim, jakaś jego cząstka to wiedziała. Czuł, że ten ktoś ma złe zamiary. Nie był jeszcze pewien jakie, ale był przekonany, iż już niedługo się tego dowie. Tylko że on na pewno był przekonany, że nie chce się tego dowiedzieć...

***
- Stary siedzi już od prawie pięciu lat. Dzień w tę czy tamtą nic mu nie zrobi. Swoją drogą, co ten chłopaczek ma do tego?

- Hmm... Poznaliśmy go, kiedy już prawie wychodziliśmy z paki...- mówił zamyślony Podrzędny. - Ale gdyby tak na to spojrzeć to nigdy nie wspominał, za co siedzi, tylko że „nie wyjdzie bez pomocy kogoś”. I  my mamy mu w tym pomóc, jesteśmy mu to dłużni; nie da nam żyć, jeśli tego nie zrobimy. Więc to pewnie o niego mu chodziło, skoro kazał nam go znaleźć.

- Racja. - odpowiedział Instruktor. Teraz to on sprawiał wrażenie pochłoniętego przez swoje myśli. Przechodził się niecierpliwie po niewielkim pomieszczeniu w hangarze. - Tylko że teraz to, kurwa, my mamy młodego na głowie! Kończę tę robotę: odchodzę. Nic więcej nie jestem dłużny temu parszywemu, cwanemu gnojkowi. A jeśli to, co tak sobie zaplanował, nie wyjdzie - mam go w chuju! Moje „usługi”, z których czerpał bez skrupułów właśnie po raz ostatni przekraczają swój limit; wykorzystywał moje umiejętności i dług wobec niego, niczym pijawka, wedle swoich widzimisię, ale teraz, równo z dostarczeniem mu tego śmiecia - to koniec! - warczał wściekły; jego oczy ciskały błyskawice.

- Przecież mógłbyś teraz odejść i mieć to całe gówno w dupie już od teraz. - zasugerował tylko trochę zdezorientowany, ogłupiały Podrzędny.

- Nie zostawiam niedokończonych spraw. - powiedział tylko tyle, zostawiając mężczyznę samego.

Silnym, zdecydowanym krokiem ruszył w głąb hali hangaru, by podnieść chłopaka i zawieźć go tam, gdzie miał go dostarczyć, zgodnie z tym, co chwilę temu postanowił. A raczej, jak chwilę temu powiedział do Podrzędnego, bo postanowił to już jakiś czas temu.

- Wstawaj, śmieciu! - warknął do niego z wyrazem pogardy wyraźnie wypisanym na twarzy.

- Czego wy ode mnie chcecie? - pierwszy raz odezwał się chłopak, niezrażony traktowaniem Instruktora, który niechętnie przyznał, że mu tym zaimponował. Mało kto miał taki dystans do własnej osoby.

- Jesteś komuś rzekomo potrzebny, pedale. - nie poddawał się. Chociaż orientacja chłopaka mu nie przeszkadzała, bo sam nie był heterykiem to nie mógł dać po sobie poznać słabości. Syczał słowa, które cedził przez zaciśnięte zęby.

Zagwizdał głośno. Po chwili po obu stronach chłopaka stanęli Drag i Stong, wyłaniając się z mroku. Czekali tylko na jego znak, rozkazujący podciągnięcie młodego mężczyzny po góry i zaprowadzenie go do auta, który zaraz wydał. Wsiadł za nimi do czarnego Vana.
- Do Starszego. - wydał krótkie polecenie, a pojazd ruszył warcząc, z piskiem opon pokonując liczne zakręty pokonywane po drodze.

***
Zatrzymał się w miejscu, gdzie doprowadził go zapach jego kochanka. Ogromny budynek przykryty był naturalnym kamuflażem w postaci drzew, krzewów oraz wysokiej trawy. Ciężkie, stalowe drzwi, prowadzące do wewnątrz hangaru były naznaczone silnym odorem… trolla? Zdziwiony zaciągnął się jeszcze raz mocniej powietrzem.

Od jakichś trzystu lat nie widział trolla. Zmarszczył brwi. Obejrzał się na swych nie-ludzkich towarzyszy i zaobserwował u nich podobne do swojej reakcje. Po drodze dołączyło do nich jeszcze kilku z jego gatunku. Wsparcie i przewagę liczebną mieli zapewnioną. Był przekonany, że przeciwników jest niewielu i nawet jeśli wśród nich jest także troll to wystarczyłoby około czterech wampirów, by go pokonać, a wśród swoich przyjaciół dumnie wyliczał dziś trzy zmiennokształtne wilki, dwa niedźwiedzie grizli i kilka lwów.

W jego oczach pojawiła się pewność siebie, która mogłaby zarówno być pomocna w tej potyczce, jak i zgubna. Nigdy nie był zarozumiały, nie unosił się pychą. Nauczył się, że te cechy nie są pożądane w ludzkim świecie. U nikogo. On chciał być traktowany poważnie, z szacunkiem na jaki zasłużył swą długowieczną ciężką pracą. Nie szanował ludzi, którzy wszystko dostają na tacy. A może im zazdrościł? Sam nie wiedział. Po prostu, on zawsze musiał walczyć o swoje i ciężko pracować na to, co chciałby dostać lub osiągnąć.

Ludzie wierzą w te swoje bóstwa, które swoją drogą nie wierzył, żeby istniały. Jeśliby tak nawet było, to na pewno nie byłoby równości między ludźmi. Mimo tego, uważał, że podział „obowiązków i przywilejów” ziemskich nie był do końca fair. Czasami wydawało mu się, iż to wszystko wygląda w sposób równoważny: „Ty będziesz miał lekko i wszystko w życiu będzie ci szło z górki, a ty w imię tego powyżej będziesz harował jak wół, cierpiał i nikt nie będzie o tym wiedział, ani tego rozumiał, aby ciebie docenić”. Plus chamski, sarkastyczny uśmieszek w prezencie. Często był cynikiem, bo uważał, że aby tutaj przetrwać należy kpić z wielu rzeczy.

Postanowił swoje refleksje filozoficzne zostawić na później. Teraz liczył się czas. Liczył się jego ukochany Quentin. Wolał Nawe nie myśleć, co by się z nim stało gdyby nie ten mężczyzna. Był jego wybawieniem, niczym pierwsze promienie wschodzącego słońca rozpraszające mrok nocy.

Zadecydowanym ruchem skinął głową swoim towarzyszom, którzy już się rozdzielili i stanęli w już wcześniej wyznaczonych im miejscach, i ruszył przodem pewnym krokiem. Po tym, jak otworzyli mosiężne wrota, prowadził kilku swoich przyjaciół w głąb budynku, gdyż reszta została na zewnątrz, chroniąc ich i równocześnie odcinając drogę ucieczki wrogowi. Pokonując próg stwierdzili, że w środku znajdują się tylko wcześniej wspomniany troll oraz pewien człowiek, śmierdzący niewielką, wręcz nikłą, władzą.


W mroku wyczuł słaby ślad słodkiego, delikatnego, ale i lekko pikantnego z nutką siły temperamentu, zapachu. Niewątpliwie należał on do jego kochanka. Jednakże, czując, iż zapach już w większości został wywietrzony lekko oklapł, ale nie zamierzał się poddać. Nie, kiedy był już tak blisko ukochanego!

1 komentarz:

  1. Witam,
    ciekawe kim jest ten „stary”, a może to jest jego ojciec... Darrenowi udało się zebrać niezłą ekipę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń