Witam!
Troszkę spóźnione, ale życzę wszystkiego dobrego z okazji Dnia Dziecka! :) Nie ważne, ile ma się lat, ważne, aby nigdy nie utracić tej dziecięcej niewinności, wesołości i zdolności szybkiego i w miarę bezbolesnego wybaczania! :D
Wszystkiego dobrego, całuski oraz zapraszam do czytania! :*
PS Publikując ten rozdział nie mam na celu obrażenia niczyich uczuć religijnych czy jakichkolwiek, a rozdział ma charakter czysto fantazyjny.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Quentin Dark szedł długim, obskurnym korytarzem w zakładzie karnym. Był prowadzony przez dwóch mięśniaków, którzy jakiś czas temu wpakowali go do dużego auta, by przywieść go tutaj, a przed niemi szedł rosły, dobrze zbudowany, barczysty facet. Na pewno nie była to policja, ani żadna ze „służb specjalnych”, a on nie był niczemu winny. Wiedział to, bo nawet jeśliby coś zrobił, to tacy czy inni agenci nie trzymaliby go w hangarze, tylko od razu przywieźliby go do podobnej placówki. Pozostawało więc pytanie, po co tutaj są? Należało czekać, a odpowiedź – jak to często bywa – przyjdzie sama. Oby się nie mylił.
Troszkę spóźnione, ale życzę wszystkiego dobrego z okazji Dnia Dziecka! :) Nie ważne, ile ma się lat, ważne, aby nigdy nie utracić tej dziecięcej niewinności, wesołości i zdolności szybkiego i w miarę bezbolesnego wybaczania! :D
Wszystkiego dobrego, całuski oraz zapraszam do czytania! :*
PS Publikując ten rozdział nie mam na celu obrażenia niczyich uczuć religijnych czy jakichkolwiek, a rozdział ma charakter czysto fantazyjny.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Quentin Dark szedł długim, obskurnym korytarzem w zakładzie karnym. Był prowadzony przez dwóch mięśniaków, którzy jakiś czas temu wpakowali go do dużego auta, by przywieść go tutaj, a przed niemi szedł rosły, dobrze zbudowany, barczysty facet. Na pewno nie była to policja, ani żadna ze „służb specjalnych”, a on nie był niczemu winny. Wiedział to, bo nawet jeśliby coś zrobił, to tacy czy inni agenci nie trzymaliby go w hangarze, tylko od razu przywieźliby go do podobnej placówki. Pozostawało więc pytanie, po co tutaj są? Należało czekać, a odpowiedź – jak to często bywa – przyjdzie sama. Oby się nie mylił.
Całe pomieszczenie prezentowało się ohydnie; lampy jarzeniówki na białym suficie brzęczały, buczały, mrugały – i czort wie, co jeszcze – jak to na jarzeniówki przystało. Ściany pomalowane na obrzydliwy odcień zieleni połyskiwały w sztucznym świetle, a farba ubrudzona gdzieniegdzie zaschniętą krwią odpadała dużymi płatami od murów. Podłoga wyłożona była betonowymi płytami.
Ogólnie – wszystko tutaj wyglądało, jak korytarz szkolny. Różnica jednak polegała na tym, że jak gdyby wejść przypadkiem, do któregokolwiek z pomieszczeń, znajdującego się za drzwiami, od których wręcz aż się tu roiło – nie uczniowie będą siedzieli w ławkach. Nie dzieci będą niesfornie grały nauczycielom na nerwach. Tylko dorośli faceci, z którymi nie warto zadzierać, a pomysły swej niepochlebnej egzystencji podobno dzielą z samym diabłem.
Na końcu podłużnego pomieszczenia facet na przedzie skręcił w prawo, kierując ich do jednego z pokoi. Weszli przez wąskie drzwi do niewielkiego pomieszczenia, w którym jedynymi meblami był mały stolik i dwa krzesła, ustawione przodem względem siebie, po dwóch przeciwnych stronach mebla. Na jednym z nich siedział mężczyzna przed pięćdziesiątką. Obok niego na baczność stał strażnik o bardzo wątłej budowie ciała, co jego chuda sylwetka jeszcze bardziej uwydatniała; jego mundur prawie że wisiał na kościstym ciele.
Mężczyzna siedzący na krześle, zauważając swoich oczekiwanych gości, spojrzał na strażnika z nieodgadnionym wyrazem twarzy i skinął pewnie głową. Ten spuścił posłusznie głowę, kontemplując swoje buty i wyszedł, nie patrząc na przybyłych, na zewnątrz pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Dokładnie tak miał zrobić - zgodnie z umową. W myślach uśmiechał się przebiegle, nie mogąc ukazać tego na swym obliczu.
Ciekawe, co można uczynić niewielkim zwitkiem banknotów. Ile ludzie są w stanie zrobić dla pieniędzy, ile poświęcić. W tych czasach każdy jest łasy na łatwą zwierzynę. Praca, moralność - to wszystko schodziło na dalszy plan, kiedy w grę wchodziły pieniądze. Przekonał się o tym już dawno temu i wykorzystywał swoją wiedzę i cwaniactwo przeciw nim samym. Ludzie byli naiwnymi głupcami.
Spojrzał na swoich gości. Uśmiechnął się do nich chłodno, a jego wzrok powędrował na młodego mężczyznę, którego kazał odnaleźć i sprowadzić do siebie. Chłopak miał skrępowane ręce tak samo, jak on sam, tylko on był dodatkowo przywiązany do krzesła, a nad młodym panowało tych dwóch ciołków, o czym zdążył się przekonać.
- Witaj - odezwał się pierwszy, bo swym podwładnym dość szczegółowo wytłumaczył, jak będzie wyglądał ich los, jeśli targnęliby się podważyć jego autorytet. W ten sposób miał ich pod kontrolą. Jak się nie ma wystarczająco rozumu, by samemu się sobą zająć, to przynajmniej należałoby mieć nad sobą kogoś, kto takowe umiejętności posiada. - Dawno się nie widzieliśmy, nieprawdaż? - zapytał parszywie, zauważając już wcześniej reakcję, na jaką wpływ wywarł jego głos, zapewne już zapomniany przez tego chłopaka.
Wreszcie podniósł wzrok na starszego mężczyznę. Zamarł. Upewnił się w swoich przypuszczeniach. Poczuł, jak krew odpływa z jego twarzy, kiedy ponownie spojrzał w te przepełnione nienawiścią oczy. Miał złudą nadzieję, że już nigdy w życiu nie będzie musiał patrzeć na tego faceta. Wyrządził mu więcej krzywdy, niż wszyscy ludzie z jego otoczenia razem wzięci, a i oni go specjalnie nie oszczędzali.
- Widzę, że nadal, wbrew pozorom, mnie pamiętasz... Synku. - ostatnie słowo prawie wypluł na betonową podłogę pomiędzy swoimi kolanami.
Queen szarpnął się niespodziewanie w uścisku dwóch osiłków, ale oni go nie puścili. Warknął sfrustrowany, a jego nienawistny wzrok nie odstępował faceta-który-go-spłodził ani na sekundę. Nie spuszczał gardy, mimo swego bólu spowodowanego ich ponownym spotkaniem.
- Och, ranisz mnie tym spojrzeniem! - udał poruszonego Starszy. Jednak wszyscy zgromadzeni wiedzieli, że gra w swoje chore gry. Instruktor miał ochotę parsknąć, ale powstrzymał się, po krótkim zastanowieniu nad konsekwencjami. - Mam cię tu po to, abyś mi pomógł. - spoważniał.
- W przyszłym życiu nigdy! - odwarknął hardo Quentin, za co został nagrodzony bliskim kontaktem swego policzka z kościstą pięścią tego, który ich tu przyprowadził. Jego głowa okręciła się nieznacznie w drugą stronę. Splunął i znów się szarpnął, lecz więzy na nadgarstkach zacisnęły się jeszcze mocniej, wpijając i przecierając skórę. Zapiekło, ale nie dał tego po sobie poznać. Był zbyt dumny, by to pokazać po sobie. Tym bardziej przed jego ojcem.
- Widzę, że nabrałeś niepoprawnej pewności siebie. Zadbam, abyś nie wyobrażał sobie zbyt dużo. - uśmiechnął się krzywo. - Wracając do tematu, który przerwałeś - nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem - przydasz mi się, synku - zaczął, lecz znów nie dane mu było skończyć.
- Nie jestem twoim "synkiem". - znów warknął młody chłopak, zadziwiająco spokojnie, biorąc pod uwagę, że coś w nim właśnie pękło i nie miało to związku z wzruszeniem. Wręcz przeciwnie. - Tak samo, jak ty nie jesteś moim "tatą", nie pamiętasz? - syczał cedzone słowa. - Wyrzekłeś się mnie prawie dziesięć lat temu. A to się równa u ciebie z brakiem prawa zwracania się do mnie w ten sposób. - kolejny cios w szczękę. Jeszcze kilka, a jego kości tego nie wytrzymają, pomimo że zawsze były silne. Ale było warto.
- To ty, synku, nie masz prawa wywodzić mi o moich, nie mając o niczym takim pojęcia. - Starszy tracił już cierpliwość. - A teraz wysłuchasz grzecznie tego, co mam ci do powiedzenia, po czym spokojnie opuścisz to miejsce wraz z moimi chłopcami, wypełnisz WSZYSTKIE moje polecania, a później... cóż, to się jeszcze okaże.
***
Wilki zawyły na zewnątrz militarnego budynku, dając tym samym znak wrogowi o swojej obecności. Wszystko mieli skrzętnie przemyślane i ustalone między sobą. Jednak fakt, że terenu pilnował troll, mimo pozorom im wszystko znacznie ułatwiał. Trolle są mało subtelnymi stworzeniami w swojej istocie, a temperament i "testosteron" znacznie przewyższa u nich swoim wskaźnikiem wskaźnik IQ. O ile można tu o takowym w ogóle powiedzieć, biorąc pod uwagę nie-ludzi. Każda rasa ma swoje indywidualne "normy inteligencji".
Dźwięk, wdzierający się przez uszy o czaszki i przeszywający ją na wylot swym zawodzeniem, dał im znak do przygotowania się na atak. Przyjęli pozycje bojowe, nie wychodząc jednak z cienia. W oddali słychać było echo ciężkich kroków. Nie mieli wątpliwości, co do tego, że musiał to być owy troll. Na dworze dało się nie tyle słyszeć, co czuć, poruszenie pomiędzy ich futrzastymi towarzyszami. Każdy z nich z osobna zamarł, gdy atmosfera gęstniała wraz ze zbliżającymi się krokami.
Ogromny nie-człowiek przebiegł pomiędzy nimi przez przedsionek, nawet nie zwracając uwagi na intruzów wewnątrz budynku, którzy tylko popatrzyli na siebie z nietęgimi minami, by zaraz zrozumieć, dlaczego troll przebiegł obok nich obojętnie. Zaraz za stworzeniem do małego pomieszczenia wbiegł człowiek. Towarzysze Darrena rzucili się na niego, przytrzymując mężczyznę przy ścianie.
Przyparty do zimnych murów, trzymany za krtań, dławił się przez moment, zanim silny uścisk nie przeszedł na barki. Nawet nie próbował się wyrywać. Widział przewagę przeciwników i rozważnie stwierdził, że lepiej dla niego, jeśli teraz posłusznie zrobi, co mu karzą, modląc się o wybaczenie do Boga, w którego wiarę musiał w pudle przejąć od Starszego.
Ha! Cóż za ironia. Facet, który wyrządził tyle krzywdy swym bliźnim, kierując się chęcią posiadania; unosząc się dumą i pychą - starał się wpoić im szacunek (do niego, rzecz jasna) i "nauki" Boże. Śmieszne. Jednak cóż można by poradzić, jeśli większość "wierzących" wyrządzają czasem większą krzywdę, niż ci "niewierzący"? Ci drudzy przynajmniej dają żyć innym od siebie, w przeciwieństwie do co niektórych z tej pierwszej ligi.
Zadziwiająco piękny mężczyzna, o lodowatych, jaskrawo-błękitnych oczach, podszedł do niego i przyjrzał się dokładniej z bliska jego twarzy. Starał się, aby nie wyrażała strachu - tak nakazywał mu honor, ale też, by nie wyglądała wyzywająco, nie chciał prowokować przeciwników do ataku. Miał nadzieję rozegrać to najbardziej pokojowo, na ile to możliwe. Nie miał siły walczyć, a z nimi i tak na pewno nie miałby szans.
- Gdzie jest chłopak? - padło jedyne pytanie z jego ust. Tylko tyle go interesowało. Musiał go znaleźć. Bez Quentina Darka jego życie nie miało sensu; nie widział potrzeby życia, nie umiał bez niego żyć. Tylko on go trzymał na tym chorym świecie.
- Chłopak... - zmarszczył brwi. - Instruktor zabrał go razem z dwoma pomocnikami do Starszego, czyli gościa, który od początku kierował całą tą akcją. Aktualnie siedzi w pace. - nie miał powodu tego ukrywać, skoro i tak już pogodził się z faktem, iż pewnie zginie szybciej, niż wszyscy przypuszczali. Od zawsze wszyscy mieli go za cwaniaka, który z każdej sytuacji wyjdzie cało. Tymczasem on miał tego wszystkiego serdecznie dość.
- Podaj adres zakładu.
Podał. Miał gdzieś, co z nim zrobią. A może przy okazji im się uda. Kto wie?
- Widzę, że nie trudno przychodzi ci dzielenie się z nami takimi informacjami. - powiedział nieufnie. - Co takiego knujesz?
- Chcesz go uratować, prawda? - pytanie retoryczne; doskonale znał odpowiedź, dlatego mówił dalej: - Jestem w stanie wyśpiewać ci wszystko, co chcesz wiedzieć, w zamian, za jedną przysługę.
- Jaka to przysługa? - zapytał podejrzliwie piękny.
- Zabij mnie - padła poważna odpowiedź.
- Nie musisz o to prosić. - zakpił.
- Ale upewnij się, że nie żyję, okej?
- Dobrze - odparł po chwili zawahania. - Czemu tak bardzo ci na tym zależy?
- Bo albo zrobisz to ty, albo poradzę sobie sam. Ale szczerze się przyznam, że wolę tę pierwszą opcję. - powiedział spokojnie, po czym zaczął mówić, co miał do powiedzenia.
Na końcu podłużnego pomieszczenia facet na przedzie skręcił w prawo, kierując ich do jednego z pokoi. Weszli przez wąskie drzwi do niewielkiego pomieszczenia, w którym jedynymi meblami był mały stolik i dwa krzesła, ustawione przodem względem siebie, po dwóch przeciwnych stronach mebla. Na jednym z nich siedział mężczyzna przed pięćdziesiątką. Obok niego na baczność stał strażnik o bardzo wątłej budowie ciała, co jego chuda sylwetka jeszcze bardziej uwydatniała; jego mundur prawie że wisiał na kościstym ciele.
Mężczyzna siedzący na krześle, zauważając swoich oczekiwanych gości, spojrzał na strażnika z nieodgadnionym wyrazem twarzy i skinął pewnie głową. Ten spuścił posłusznie głowę, kontemplując swoje buty i wyszedł, nie patrząc na przybyłych, na zewnątrz pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Dokładnie tak miał zrobić - zgodnie z umową. W myślach uśmiechał się przebiegle, nie mogąc ukazać tego na swym obliczu.
Ciekawe, co można uczynić niewielkim zwitkiem banknotów. Ile ludzie są w stanie zrobić dla pieniędzy, ile poświęcić. W tych czasach każdy jest łasy na łatwą zwierzynę. Praca, moralność - to wszystko schodziło na dalszy plan, kiedy w grę wchodziły pieniądze. Przekonał się o tym już dawno temu i wykorzystywał swoją wiedzę i cwaniactwo przeciw nim samym. Ludzie byli naiwnymi głupcami.
Spojrzał na swoich gości. Uśmiechnął się do nich chłodno, a jego wzrok powędrował na młodego mężczyznę, którego kazał odnaleźć i sprowadzić do siebie. Chłopak miał skrępowane ręce tak samo, jak on sam, tylko on był dodatkowo przywiązany do krzesła, a nad młodym panowało tych dwóch ciołków, o czym zdążył się przekonać.
- Witaj - odezwał się pierwszy, bo swym podwładnym dość szczegółowo wytłumaczył, jak będzie wyglądał ich los, jeśli targnęliby się podważyć jego autorytet. W ten sposób miał ich pod kontrolą. Jak się nie ma wystarczająco rozumu, by samemu się sobą zająć, to przynajmniej należałoby mieć nad sobą kogoś, kto takowe umiejętności posiada. - Dawno się nie widzieliśmy, nieprawdaż? - zapytał parszywie, zauważając już wcześniej reakcję, na jaką wpływ wywarł jego głos, zapewne już zapomniany przez tego chłopaka.
Wreszcie podniósł wzrok na starszego mężczyznę. Zamarł. Upewnił się w swoich przypuszczeniach. Poczuł, jak krew odpływa z jego twarzy, kiedy ponownie spojrzał w te przepełnione nienawiścią oczy. Miał złudą nadzieję, że już nigdy w życiu nie będzie musiał patrzeć na tego faceta. Wyrządził mu więcej krzywdy, niż wszyscy ludzie z jego otoczenia razem wzięci, a i oni go specjalnie nie oszczędzali.
- Widzę, że nadal, wbrew pozorom, mnie pamiętasz... Synku. - ostatnie słowo prawie wypluł na betonową podłogę pomiędzy swoimi kolanami.
Queen szarpnął się niespodziewanie w uścisku dwóch osiłków, ale oni go nie puścili. Warknął sfrustrowany, a jego nienawistny wzrok nie odstępował faceta-który-go-spłodził ani na sekundę. Nie spuszczał gardy, mimo swego bólu spowodowanego ich ponownym spotkaniem.
- Och, ranisz mnie tym spojrzeniem! - udał poruszonego Starszy. Jednak wszyscy zgromadzeni wiedzieli, że gra w swoje chore gry. Instruktor miał ochotę parsknąć, ale powstrzymał się, po krótkim zastanowieniu nad konsekwencjami. - Mam cię tu po to, abyś mi pomógł. - spoważniał.
- W przyszłym życiu nigdy! - odwarknął hardo Quentin, za co został nagrodzony bliskim kontaktem swego policzka z kościstą pięścią tego, który ich tu przyprowadził. Jego głowa okręciła się nieznacznie w drugą stronę. Splunął i znów się szarpnął, lecz więzy na nadgarstkach zacisnęły się jeszcze mocniej, wpijając i przecierając skórę. Zapiekło, ale nie dał tego po sobie poznać. Był zbyt dumny, by to pokazać po sobie. Tym bardziej przed jego ojcem.
- Widzę, że nabrałeś niepoprawnej pewności siebie. Zadbam, abyś nie wyobrażał sobie zbyt dużo. - uśmiechnął się krzywo. - Wracając do tematu, który przerwałeś - nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem - przydasz mi się, synku - zaczął, lecz znów nie dane mu było skończyć.
- Nie jestem twoim "synkiem". - znów warknął młody chłopak, zadziwiająco spokojnie, biorąc pod uwagę, że coś w nim właśnie pękło i nie miało to związku z wzruszeniem. Wręcz przeciwnie. - Tak samo, jak ty nie jesteś moim "tatą", nie pamiętasz? - syczał cedzone słowa. - Wyrzekłeś się mnie prawie dziesięć lat temu. A to się równa u ciebie z brakiem prawa zwracania się do mnie w ten sposób. - kolejny cios w szczękę. Jeszcze kilka, a jego kości tego nie wytrzymają, pomimo że zawsze były silne. Ale było warto.
- To ty, synku, nie masz prawa wywodzić mi o moich, nie mając o niczym takim pojęcia. - Starszy tracił już cierpliwość. - A teraz wysłuchasz grzecznie tego, co mam ci do powiedzenia, po czym spokojnie opuścisz to miejsce wraz z moimi chłopcami, wypełnisz WSZYSTKIE moje polecania, a później... cóż, to się jeszcze okaże.
***
Wilki zawyły na zewnątrz militarnego budynku, dając tym samym znak wrogowi o swojej obecności. Wszystko mieli skrzętnie przemyślane i ustalone między sobą. Jednak fakt, że terenu pilnował troll, mimo pozorom im wszystko znacznie ułatwiał. Trolle są mało subtelnymi stworzeniami w swojej istocie, a temperament i "testosteron" znacznie przewyższa u nich swoim wskaźnikiem wskaźnik IQ. O ile można tu o takowym w ogóle powiedzieć, biorąc pod uwagę nie-ludzi. Każda rasa ma swoje indywidualne "normy inteligencji".
Dźwięk, wdzierający się przez uszy o czaszki i przeszywający ją na wylot swym zawodzeniem, dał im znak do przygotowania się na atak. Przyjęli pozycje bojowe, nie wychodząc jednak z cienia. W oddali słychać było echo ciężkich kroków. Nie mieli wątpliwości, co do tego, że musiał to być owy troll. Na dworze dało się nie tyle słyszeć, co czuć, poruszenie pomiędzy ich futrzastymi towarzyszami. Każdy z nich z osobna zamarł, gdy atmosfera gęstniała wraz ze zbliżającymi się krokami.
Ogromny nie-człowiek przebiegł pomiędzy nimi przez przedsionek, nawet nie zwracając uwagi na intruzów wewnątrz budynku, którzy tylko popatrzyli na siebie z nietęgimi minami, by zaraz zrozumieć, dlaczego troll przebiegł obok nich obojętnie. Zaraz za stworzeniem do małego pomieszczenia wbiegł człowiek. Towarzysze Darrena rzucili się na niego, przytrzymując mężczyznę przy ścianie.
Przyparty do zimnych murów, trzymany za krtań, dławił się przez moment, zanim silny uścisk nie przeszedł na barki. Nawet nie próbował się wyrywać. Widział przewagę przeciwników i rozważnie stwierdził, że lepiej dla niego, jeśli teraz posłusznie zrobi, co mu karzą, modląc się o wybaczenie do Boga, w którego wiarę musiał w pudle przejąć od Starszego.
Ha! Cóż za ironia. Facet, który wyrządził tyle krzywdy swym bliźnim, kierując się chęcią posiadania; unosząc się dumą i pychą - starał się wpoić im szacunek (do niego, rzecz jasna) i "nauki" Boże. Śmieszne. Jednak cóż można by poradzić, jeśli większość "wierzących" wyrządzają czasem większą krzywdę, niż ci "niewierzący"? Ci drudzy przynajmniej dają żyć innym od siebie, w przeciwieństwie do co niektórych z tej pierwszej ligi.
Zadziwiająco piękny mężczyzna, o lodowatych, jaskrawo-błękitnych oczach, podszedł do niego i przyjrzał się dokładniej z bliska jego twarzy. Starał się, aby nie wyrażała strachu - tak nakazywał mu honor, ale też, by nie wyglądała wyzywająco, nie chciał prowokować przeciwników do ataku. Miał nadzieję rozegrać to najbardziej pokojowo, na ile to możliwe. Nie miał siły walczyć, a z nimi i tak na pewno nie miałby szans.
- Gdzie jest chłopak? - padło jedyne pytanie z jego ust. Tylko tyle go interesowało. Musiał go znaleźć. Bez Quentina Darka jego życie nie miało sensu; nie widział potrzeby życia, nie umiał bez niego żyć. Tylko on go trzymał na tym chorym świecie.
- Chłopak... - zmarszczył brwi. - Instruktor zabrał go razem z dwoma pomocnikami do Starszego, czyli gościa, który od początku kierował całą tą akcją. Aktualnie siedzi w pace. - nie miał powodu tego ukrywać, skoro i tak już pogodził się z faktem, iż pewnie zginie szybciej, niż wszyscy przypuszczali. Od zawsze wszyscy mieli go za cwaniaka, który z każdej sytuacji wyjdzie cało. Tymczasem on miał tego wszystkiego serdecznie dość.
- Podaj adres zakładu.
Podał. Miał gdzieś, co z nim zrobią. A może przy okazji im się uda. Kto wie?
- Widzę, że nie trudno przychodzi ci dzielenie się z nami takimi informacjami. - powiedział nieufnie. - Co takiego knujesz?
- Chcesz go uratować, prawda? - pytanie retoryczne; doskonale znał odpowiedź, dlatego mówił dalej: - Jestem w stanie wyśpiewać ci wszystko, co chcesz wiedzieć, w zamian, za jedną przysługę.
- Jaka to przysługa? - zapytał podejrzliwie piękny.
- Zabij mnie - padła poważna odpowiedź.
- Nie musisz o to prosić. - zakpił.
- Ale upewnij się, że nie żyję, okej?
- Dobrze - odparł po chwili zawahania. - Czemu tak bardzo ci na tym zależy?
- Bo albo zrobisz to ty, albo poradzę sobie sam. Ale szczerze się przyznam, że wolę tę pierwszą opcję. - powiedział spokojnie, po czym zaczął mówić, co miał do powiedzenia.
Oj to prawda, ludzie dla pieniędzy zrobią wszystko w dzisiejszym świecie....
OdpowiedzUsuńAkcja się rozkręca, jestem ciekawa co dalej :)
Tak, ja także jestem tego ciekawa... :D Zobaczymy, co mi przyjdzie do głowy. Już mam napisane 1/4 następnego rozdziału powinien się ukazać za parę dni, może po niedzieli? Wszystko zależy od tego, czy nic mi nie wypadnie po drodze. Tymczasem proszę o cierpliwość. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3
Oli :3
Nie no droga beto :* opowiadanie genialne! Uwielbiam wampiry <3 no i klimaty mroczne. Rock i metal *.* bosko <3 Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam OfeliaRose :*
Cieszę się, że Ci się podoba, kochana alfo :* Z rozdziałem już dzisiaj się nie wyrobię, za dużo do przepisania, za mało czasu :/ Ale już niedługo! :D To mogę obiecać.
OdpowiedzUsuńTakże pozdrawiam <3
Oli :3
Witam,
OdpowiedzUsuńwięc jednak dobrze pomyślałam,z e za porwaniem Darka stoi jego ojciec, mam nadzieję, że szybko zostanie odnaleziony przez Darrena...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia