sobota, 6 września 2014

Wieczność pragnienia III

Witam, przepraszam, że tak późno dodaję, ale zapomniałam, że to już sobota :/ :)
Chciałabym na wstępie przypomnieć, że to już przedostatnia część Wieczności pragnienia.  Jak już wcześniej wspominałam, następną częścią trylogii będzie Księżyc na drzewie (którą planuję zacząć publikować od 20.09).
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zobaczyłem ból w jego niesamowitych oczach, a z moich własnych pociekły łzy.

 - Przepraszam - wyszeptałem gorzkim głosem. Ten, przytulił mnie mocno do siebie, kręcąc głową i wyrozumiale powiedział:

- Nie. Masz rację, to ja przepraszam. Przepraszam cię, kochanie. Od tamtego czasu, od kiedy cię porzuciłem jesteś taki oziębły, masz taki gorzki głos, jesteś dla siebie taki ostry... to wszystko moja wina. Nie byłeś taki! Byłeś ciepły, miły, uprzejmy. Tak bardzo cię przepraszam. Gdyby nie ja, nadal byłbyś tym samym chłopcem, co wtedy. Zniszczyłem cię, bo tak bardzo cię kocham... - potok słów został przerwany poprzez załamujący się głos, więc Jerome postanowił, że teraz jego kolej mówienia.

- To nie twoja wina, gdyby nie ty, na pewno bym już nie żył. Wiesz o tym. Nie dbam o to, jaki byłem, jaki jestem teraz. Ja... Pragnę być tylko z tobą. Obiecuję, że to już więcej się nie powtórzy, że będę taki, jak kiedyś - taki, jakiego mnie pokochałeś. Tylko błagam. Błagam, nie opuszczaj mnie już więcej. Ja bez ciebie... nie ma mnie... - Odchyliłem od siebie jego głowę. Po jego policzkach także spływały łzy, niczym grochy. - Proszę cię, zostań ze mną. Tylko tyle. - Lekko musnąłem jego wargi swoimi.

- Obiecuję. - Pochylił się, przygarnął mnie mocniej w swoje ramiona i pocałował. Długo, głęboko, namiętnie, gorąco. Całą siłę tej obietnicy włożył w ten pocałunek.

***
Gdy oderwaliśmy się w końcu od siebie po obustronnym odkryciu partnerstwa, było już na tyle późno, aby na zewnątrz słońce chyliło się ku koronom ciemnozielonych drzew, a nam zaburczało w brzuchach. Obydwoje roześmialiśmy się na ten warczący dźwięk. 

- No, kochanie! Pora na obiad. Na co masz ochotę? - mruczał Kane, miziając mnie nosem po policzku i uśmiechając się przy tym czule. Przez tych kilka godzin zbliżyliśmy się do siebie, dlatego teraz nie oberwał w łeb za ten zwrot w moim kierunku. Zdziwieni? ...Ja też. Podczas jednej z naszych rozmów tego dnia, jakaś bariera, która tkwiła we mnie i pozwalała się dotychczas temu małemu, płochliwemu, mentalnemu "mnie" za nią chować, a wszystkich innych zostawiać po drugiej stronie - przez wiele lat wydawało mi się, że jest stabilna, skuteczna, a ona - tak po prostu runęła! Nie wiedzieć kiedy, przestałem traktować go z takim dystansem, chłodną obojętnością. Jednak muszę przyznać, że jestem z tego dumny. 

Uwierzcie, walka ze sobą o to, co się kocha, a czego obawia - wcale nie jest taka prosta, aby ostatecznie zwyciężyć ją w jedno popołudnie. Do tego trzeba czasu. Może nawet wieków. Na szczęście, wampiry czasu nie liczą, a więc mamy oboje z moim partnerem na to czasu... cóż, aż do śmierci! A biorąc pod uwagę fakt, że jesteśmy teoretycznie nieśmiertelni...

"Będziemy żyć razem dopóki na się nie znudzi. A potem umrzemy razem, żeby później znów być razem. I tak w kółko, miłości moja" - przerwał moje słodkie rozmyślania głęboki głos... "Kochanka" - dokończył cicho za mnie.

"Nie jesteśmy kochankami."

"Jeszcze nie, kochany. Pomyśl tylko, co się będzie działo w twojej, a właściwie naszej sypialni, kiedy słońce całkowicie zajdzie, mrok pochłonie tę półkulę, a księżyc będzie igrał swym blaskiem po naszych rozgrzanych ciałach...

Jęknąłem, słysząc ten rozmarzony, obiecujący głos. 

"Nie obiecuj, nie obiecuj!" - odpowiedziałem i zerwałem się z sofy, nim on sam mógł zareagować i zacząłem uciekać. Biegłem z taką prędkością, że ciężkie zasłony przy oknach zaczęły się kołysać, obrazy na ścianach pomalowanych na kolor piaskowej żółci przekrzywiały się, a nawet niektóre obróciły się o równe sto osiemdziesiąt stopni albo spadały! Nie przejmowałem się tym i nadal biegałem w kółko wokół Kane'a, wykorzystując fakt, że jestem od niego o wiele młodszy i drobniejszy, żeby mógł mnie dogonić. 

Jednak w pewnym momencie już się trochę zmęczyłem i podstępny krwiopijca podstawił mi nogę! Potknąłem się i z pewnością runąłbym jak długi, gdyby natychmiastowo nie złapał mnie w swoje ramiona. Przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął iść w stronę kuchni. Cholera, silny był. Jednak ja to przyjąłem z ulgą, bo trochę mi się już kręciło w głowie i gdybym miał tam dojść o własnych siłach - na pewno bez powiewu "halnego" by się nie obeszło. 

W pomieszczeniu o ścianach w kolorze kawy z mlekiem utrzymanym w barwach karmelu, ciemnej i jasnej czekolady, Selway posadził mnie na jasnym blacie obok kuchenki. Kuchnię urządziłem po swojemu.

- Pytam jeszcze raz - powiedział hardo, patrząc mi w oczy. - Jerome, na co masz ochotę? 

- Emm... yy... - zastanawiałem się, choć strasznie trudno było mi myśleć, kiedy on tak na mnie patrzył. Lodowate tęczówki, które tak uwielbiałem, bo było w nich tyle przeciwieństw, zdawały się świdrować mnie od środka, zaglądać do duszy. Podniósł jedną ciemną brew do góry, a ja szybko wypaliłem: - Może... naleśniki? 

- Robi się! - odparł wesoło. 

Podszedł do lodówki. Na blacie obok mnie zaczął ustawiać składniki. Za każdym razem, gdy tak się kręcił po kuchni za moimi wskazówkami, gdzie co znajdzie, ocierał się o mnie. Odsunąłem się nieznacznie, lekko zarumieniony. Zgromił mnie wzrokiem, na który się skuliłem w sobie. 

Wrzucił wszystko, co potrzebne do naleśników do miski, a następnie umieścił ją pod mechanicznym mikserem. Roboty kuchenne są na tyle dobre, że nie trzeba ich trzymać. Włączył do prądu i wcisnął zielony guzik na maszynie. Posprzątał bałagan, jaki zrobił bawiąc się w kucharkę, a wszystkie czynności wykonywał pod uważnym spojrzeniem orzechowych oczu. 

Podszedł do mnie, oparł się dłońmi po obu stronach moich nóg na blacie. Przybliżył swoją przystojną twarz do mojej. 

- Jerome - wymruczał, jakby to było jego ulubione słowo. Zadrżałem. Patrzyłem na jego usta, całkowicie nimi zauroczony. Pochylił się. Nie musiał nawet korzystać z daru czytania w myślach, żeby wiedzieć, o co chodzi. Tak to już jest, że w związku partnerskim jego członkowie wiedzą, co chodzi po głowie drugiej stronie. 

Całowaliśmy się tak długo, dopóki kuchenka nie dała o sobie znać, że już nagrzała się wystarczająco. Obydwoje jęknęliśmy rozczarowani, że ten czas tak szybko minął. Czułem, że się uzależniam od Kane'a. Od jego smaku, dotyku, głosu, obecności. Przerażające, jak szybko można się do kogoś przywiązać. 

Oderwał się ode mnie niechętnie i zaczął wylewać wyrobioną masę na patelnię. Kiedy już smażył nasz obiad, poczułem nagły przypływ kapryśnej weny, gdy myśli zaczęły kłębić mi się w głowie, a z nieskładnych z początku wyrazów, zaczęły układać się sensowne zdania.

Swobodnie zeskoczyłem na podłogę pokrytą kremowymi płytkami i pobiegłem w stronę salonu. 

- Hej! Dokąd to? - krzyknął za mną zdziwiony Selway. 

- Za chwilę wrócę! - odkrzyknąłem, kierując się po mojego ulubionego "podziemnego pokoju". 

Dorwałem pamiętnik i rzuciłem się razem z nim na skórzany fotel, by jak najszybciej napisać to, co miałem do napisania. Nie chciałem się na długo rozstawać z moim partnerem. 

Drogi pamiętniku!
    Dzisiejszego dnia odkryłem coś niesamowitego - odnalazłem mojego Partnera Więzi! Jest nim nie kto inny, jak Kane Selway. Zawsze wiedziałem, że coś mnie do niego ciągnie i może dlatego po jego zniknięciu nie szukałem sobie jakiejś bratniej duszy. Od zawsze czułem, iż coś nas łączy, jednak nigdy nie śmiałbym marzyć, że jesteśmy sparowani. 
     A może śmiałbym...? 
     Cóż, nieważne. 
   Po jego zniknięciu cały mój świat się zawalił. Rozsypał na drobny mak. Zamarzł. Zamarzł i pozostał do tej pory taki, jak oczy mojego ukochanego. W moim nieporównywalnie zimnym, pięknym, ale i pustym świecie - zostałem całkiem sam. Nigdy nie przypuszczałbym, że ożyje on dzięki jednej osobie, której jedno spojrzenie może zamrozić lub rozgrzać; zabić lub ożywić. I która dzisiejszego ranka dała znów o sobie znać z wielkim hukiem. Dosłownie. 
   Hałas był niemały, kiedy obydwoje z impetem runęliśmy na ziemię pod wdzięcznym świerkiem, gdy wampirzok przeklęty (kochany) na mnie spadł. 
    Przez resztę dnia leniuchowaliśmy we wspólnych objęciach. Uwielbiam jego ciepło, siłę oraz moc, płynącą z jego obecności. Sądzę, że on o tym wie i mnie darzy podobnymi uczuciami. 
    To trochę przerażające. 
   Tak łatwo przyzwyczaić się do obecności kogoś, a nawet potrzebować jej jak tlenu. I to w tak krótkim czasie...
   Muszę już wracać na górę, opuścić mój azyl, bo obiecałem Kane'owi, że za chwilę będę z powrotem. Czuję jego zaciekawienie i niecierpliwość płynącą w moich żyłach (ugryzłem go... tylko troszkę!). 

Gdy wstawałem, zwróciłem uwagę, że w pomieszczeniu było nienaturalnie chłodno. Nigdy nie było tutaj za ciepło, ale to nie było normalne zimno ciągnące z podziemi.

Ktoś tu jest, pomyślałem odrobinę zlękniony, bo czułem, że to ktoś z mojej rasy. I to na pewno nie był Kane. Od razu wiedziałbym, gdyby znalazł się w pobliżu.

Więc kto? Kto by się zapuścił tak daleko do lasu, nie mając ku temu konkretnego powodu...? ... Ja.

"Na pewno, żadnego powodu?" - zakpił męski głos w mojej głowie, jakby rozbawiony. Próbowałem uspokoić szaleńczy rytm bicia swego serca.

"A jaki mógłby być powód nachodzenia domu spokojnego, młodego wampira?" - przesłałem ostrożnie pytanie. Jednocześnie usiłowałem powiadomić Selway'a o nieproszonym "gościu". Poczułem przypływ jego ciepłej, uspokajającej mocy.

Po drugiej stronie "linii" usłyszałem tylko cichy, delikatny i na pewno nie przerażający śmiech.  

"Daj spokój", powiedział. "Nic ci nie zrobię, kruszynko." 

"Skoro tak, pokaż się", odparłem hardo. Po chwili patrzyłem, jak z cienia wyłania się wysoki zarys silnie zbudowanego mężczyzny. Nie widziałem jego twarzy poprzez półmrok panujący w piwnicy, ale swoją postawą, wzrostem i budową przypominał mi Kane'a. Aczkolwiek wydawał się trochę niższy. Niewiele, ale jednak.

Nie słyszałem zbliżających się kroków, ale w chwili, kiedy poczułem silne ramię obejmujące mnie, zapach już tak dobrze znany moim nozdrzom tak blisko mnie, czułem się bezpieczny.

Mój kochany partner, pomyślałem.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czy już wspominałam, jak bardzo męczy mnie wstawanie wcześnie rano? Jeśli nie, to teraz mówię... Dziękuję mojej Alfie, że przypomina mi o wpisach. :)

Pozdrawiam,
Oli :3

2 komentarze:

  1. Ja przypomniałam ??? Jak ?? o.O no nic ;)
    Rozdział bardzo ciekawy <3 czekam już na następny z niecierpliwością :* A i dziękuję za sprawdzony rozdział :*
    Życzę ci dużo weny
    P.S. Też nie lubię rano wstawać *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    jak widać zaczyna się układać im, ale dlaczego go tak Kaine straszy jeśli to on...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń