niedziela, 24 sierpnia 2014

Wieczność pragnienia I

Witam, to opowiadanie w całości chciałabym zadedykować Youki-chan oraz mojej alfie, Ofelii Rose. ;)
Youki-chan (autorka bloga: http://klamstwa-utopione-w-morzu-lez.blogspot.com/), nie jestem pewna, czy to czytasz, ale chciałam Ci pokazać, że nie zapomniałam o naszych początkach. :D
Ofelio (autorka - między innymi - bloga: http://ofeliaroseopyaoi.blogspot.com/), hm, może opowiadanie Cię nie zachwyci, ale sądzę, że to, iż to bardziej Twoje klimaty, powinno Cię zadowolić (lub ewentualnie udobruchać po ostatnim opowiadaniu, którego nawet nie odważyłaś się skomentować! :c ). :)
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jerome. Tak właśnie mam na imię. Jestem synem faceta, który mnie nienawidzi. Nie znałem mojej matki. Nie mam rodzeństwa. Jestem tylko sam z ojcem. Ale nie mieszkam z nim. Zadomowiłem się w starej kamienicy w głębi lasu. On o tym nie wie. Pewnie myśli, że nie żyję... albo sam już kopnął w kalendarz? Nieważne, straciłem rachubę. Tak czy inaczej, tak jest lepiej. Nie będzie mnie szukał. Sam daję sobie świetnie radę. Mam siedemnaście lat, ale już od dawna nie jestem człowiekiem.

Właśnie w tym momencie wyłamałem drzwi do domu jakiejś rodziny. Czuję dziecięcą, niewinną krew, która mnie tu przywiodła. Dawno nic nie jadłem. Jestem głodny!

Po cichu wszedłem do sypialni, gdzie znalazłem śpiących ludzi koło trzydziestki. Zabiłem ich bez trudu, pozbawiając soczystej esencji. Poszedłem spokojnie do pokoju dziecięcego, gdzie znalazłem małego chłopczyka. Na oko mógłby mieć może z siedem lat. Spał niespokojnie, od kiedy tylko wszedłem do pokoju. Podobno dzieci mają szósty zmysł. Dziwne. Zupełnie, jakby wiedział, że tej nocy nie przeżyje; rano nie obudzi się roześmiany, nie pójdzie wesoło na śniadanie, by życzyć miłego dnia rodzicom, mama nie pocałuje w czółko, a ojciec nie zawiezie do szkoły.

Gładkim ruchem wbiłem kły w gorącą, słodką tętnicę. Krew zaczęła spływać do mojego gardła gęsta i odurzająco słodka. Po tym każdy wampir mógł stwierdzić, że osoba w jej posiadaniu, nie zaznała w swoim życiu wiele cierpienia.

Po osuszeniu kolejnego ciała z czerwonej cieczy, wyskoczyłem po prostu przez otwarte okno. Nigdy nie troszczę się o zacieranie śladów. Wylądowałem w przysiadzie na nierównym chodniku. Noc była przyjemna, więc miałem na sobie wygodny T-shirt, jeansy oraz czarne trampki.

Nagle zorientowałam się, że ktoś nade mną stoi. Wyprostowałem się, podnosząc hardo brodę, odchylając głowę lekko w tył. 

Facet o muskularnej sylwetce był dobre dwadzieścia centymetrów wyższy ode mnie, a ja wcale do niskich nie należałem. Miał czarne, długie włosy oraz lodowato-błękitne oczy. Sprawiały wrażenie, jakby ich tęczówka autentycznie zamarzła arktycznym lodem. Wysokie kości policzkowe i silnie zarysowana szczęka z kozią bródką, podkreślały piękno jego twardej urody.

- Co ty, do kurwy nędzy, wyprawiasz?! - wybuchnął z pretensjami do mnie, nie przejmując się formami grzecznościowymi "per pan", tylko od razu zwracając się do mnie na "ty". - Takie hobby: spadanie na innych z różnych wysokości?! - naskoczył na mnie, lecz gdy przyjrzał mi się dokładniej, cały gniew zdawać by się mogło, uleciał z niego jak z przebitego balonika; wyraz jego oczu złagodniał. Wyglądał, jakby zamarł.

- Przepraszam. Ćwiczę sztukę latania - prychnąłem cynicznie, ulegając chęci wytknięcia do niego języka.

- Dobra, w porządku. Przepraszam, okej? Nic sobie nie zrobiłeś? - zapytał, kiedy już się ocknął całkiem ze swojego amoku. Phi, troskliwy... tak, jakby to miało jakieś znaczenie?

Pokręciłem głową na boki, prychając. Minąłem go, nie zwracając na niego większej uwagi. Popędziłem prosto w stronę "mojego" lasu, ale jeszcze długo czułem na plecach jego wzrok. Potraktowałem go chłodno, mimo że to on jest w posiadaniu tych jakże niezwykłych oczu.

Ha! Dziwne. Niby taki lodowaty, a parzy jak żywy ogień... Nieważne.

Gdy już spomiędzy drzew wyłoniła się moja chatka, od razu popędziłem do piwnicy. Zapaliłem pojedynczą świecę, a ciepłe światło oblało całe pomieszczenie czerwonym blaskiem. Było to moje ulubione miejsce w tym domu, więc był tutaj ładny dywan, stoliczek oraz kilka świec, które były poustawiane na nim kolorystycznie. Wyremontowałem pomieszczenie tak, że teraz przypominało tylko podziemny pokój. Ściany wypełniłem regałami, na których poukładałem moje ulubione książki.

Jednak dzisiaj nie chciałem czytać, lecz pisać. Usiadłem przy stoliczku i otworzyłem swój pamiętnik. Uwielbiałem myśleć przy pisaniu.

Drogi pamiętniku!
   Dzisiejsza noc zaczęła się, jak zawsze. Zwyczajnie. To miało być tylko polowanie, jednak coś zmieniło bieg rzeczy... a raczej, los postanowił namieszać w moim życiu właśnie teraz. 
   Ta noc nie była jednak zwyczajną, jak wszystkie inne. 
   Nie. Na pewno nie. 
   Tej nocy spotkałem mężczyznę, którego pojawienie się rozbudziło dawno uśpione wspomnienia.  
   Mianowicie: 
   "Pamiętam, jak dawno temu, gdy uciekałem z domu, miejsca, gdzie wszystkie koszmary wychodzą na wierzch, i chowałem się w lesie przed ojcem, pijakiem. Tam zawsze mogłem odpocząć, a w momencie, kiedy jest się rannym, tym bardziej jest to potrzebne.  
Pewnego dnia poszedłem tam, by odpocząć, zdrzemnąć się, zanim znalazłby mnie ojciec, bo w domu nie było mowy o takim luksusie, jakim jest sen. Właśnie wtedy spotkałem mężczyznę, który do tej pory nie zmienił się ani na jotę, nadal czaruje mnie tym swoim mroźnym, a za razem tak ciepłym spojrzeniem - to jest wręcz jak anomalia...! Cóż, z drugiej strony, jest w końcu taki, jak ja, więc to raczej byłoby fizycznie niemożliwe, by mógł się w jakiś sposób zmienić. Ktoś, kto już jest martwy nie może się zmienić. Prawda?
   Przemienił mnie wtedy, czyniąc tamtą noc ostatnią, jak i pierwszą w moim życiu. Kiedy nastąpił ten przełom w moim życiu, zmieniłem się o sto osiemdziesiąt stopni. Stałem się silniejszy, mogłem postawić się ojcu, nie byłem już tak potulny. Nie bałem się go. To uratowało mi życie. 
Zabawne, co nie? 
   "Żeby żyć wiecznie, najpierw trzeba umrzeć", rzekł mężczyzna, a ja się zgodziłem, jako głodny świata i przygód młodziak."
   Jestem pewny, że to on. Mój wybawca. Dał mi siłę, moc oraz życie wieczne. Teraz na pewno przyszedł, by mnie stąd zabrać. Tak samo, jak parędziesiąt... a może paręset lat temu? Nie spytałem go o imię, jednakże wiem, że to Kane. 

-------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za lekkie opóźnienie i że takie krótkie, ale to były początki i nie rozpisywałam się wtedy zbytnio... Proszę nie bić! I tak już trochę w tym zmieniłam... :/
Jak zawsze, liczę na komentarze oraz proszę o cierpliwość w wyczekiwaniu na kolejną część. :)

Osobna wiadomość dla Ofelii: Jeszcze żyję, alfo. Nie martw się o mnie... Poza tym, na GG do Ciebie napiszę najwyżej jakoś jutro, bo coś mi na fonie nie pyka, a na laptopie nie ściągnęłam, żeby nie muliło. ;)

Pozdrawiam, 
Oli <3 

2 komentarze:

  1. Ciesze się, że żyjesz ma beto :* rozdział mi się bardzo spodobał <3 nie mogę się doczekać następnego *.* lubię opowieści o wampirach >.< i tak nie odważyłam się skomentować, bo cały czas płakałam T.T nie ważne, że w końcu byli razem ja jednak płakałam. Nie lubię szczęśliwych zakończeń po śmierci :P
    P.S. wysłałam ci już zaproszenie na gg ;)
    Pozdrawiam Twoja Alfa :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    zapowiada się bardzo interesująco, uwielbiam takie opowiadania, ciekawe jak to dalej rozwiniesz...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń